Tymczasem oboje zakochani pracowali odważnie, jedno obok drugiego, co jest także rodzajem zalotów. Zamierzali już teraz prowadzić gospodarstwo we troje; ale zdawało się, że Belizaryuszowi jeszcze czegoś brakowało, gdyż siedząc obok roznosicielki pieczywa, przybierał postawę melancholijną, wydawał westchnionia głuche i ochrypłe, jakie naturaliści zauważyli u żółwiów afrykańskich, wzdychających pod swą ciężką skorupą podczas sezonu miłosnego. Od czasu do czasu próbował on wprawdzie brać rękę pani Weber i trzymać ją przez czas jakiś w swojej, ale ona uważała, że robota się przez to opóźniała; to też zadawalniali się tem tylko, iż miarowo wyciągali swoje igły, rozmawiając po cichu między sobą z tym świstem, jaki wydaje głos gruby chcący się przytłumić.
Jack nie odwracał się z obawy, ażeby ich nie żenować, a w ciągu pisania myślał sobie: „jakże oni są szczęśliwi! ”
On szczęśliwym był tylko w niedzielę, w dzień pobytu w Etiolles.
Nigdy kokietka nie miała tyle starań o sobie, jakie podejmował Jack rankiem przy świetle lampy. Pani Weber przygotowywała mu naprzód czystą bieliznę, pańskie jego ubranie porządnie ułożone na poręczy krzesła. Potem były w użyciu cytryna i pumyks dla zatarcia znamion pracy. Pragnął, ażeby nic w nim nie przypominało robotnika, jakim był w ciągu tygodnia. Wtedy to
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/575
Ta strona została skorygowana.