Strona:PL A Daudet Jack.djvu/583

Ta strona została skorygowana.

stukania rozbrzmiewają, po schodach, dzieci wydają okrzyki tryumfu i wracają niosąc w ręku bochenki większe od siebie, z tym ruchem Harpagona ściskającego swoją szkatułę, jaki zauważycie u wszystkich biedaków, wychodzących od piekarza, a który daje wysokie wyobrażenie o tem, co to jest chleb.
Wkrótce wszyscy są już na nogach. Przed Jackiem z drugiej strony fabryki otwierają się okna, niezliczone okna, wszystkie te, w których on nocą widzi światło, a które w tej chwili pozwalają mu widzieć tajemnice ich pracowitego ubóstwa. Przy jednem siada właśnie smutna kobieta, pracująca przy maszynie do szycia, z pomocą swojej córeczki, która podaje jej kawałki materyi. Przy drugiem młoda dziewczyna, już uczesana, bezwątpienia jakaś pracownica z magazynu, schyla się ażeby ukroić chleba na skromne swe śniadanie, obawiając się okruszynami zabrudzić pokoju zamiecionego o świcie. Dalej jest rama poddasza, na której buja się małe zwierciadełko zawieszone, a które zaraz po wschodzie słońca zasłania się czerwoną firanką, z powodu okropnego odbijania się światła od cynku. Wszystkie te mieszkania ubogich otwierają się na odwrotną stronę ogromnego domu, na tę stronę, ku której zwracają się piętra, spływają zlewy, biegną wężykowato szczeliny budowy i lufty kominów. Czarno tu i brzydko. Ale student nie smuci się tem. Jedna tylko rzecz go obchodzi, mianowicie słyszy głos jakiejś