Strona:PL A Daudet Jack.djvu/585

Ta strona została skorygowana.

— Przepraszam pana.... pomyliłam się.
Na dźwięk tego głosu Jack podnosi głowę i zrywa się....
— Ależ nie, mamo, nie mylisz się.
— Ach! mój Jacku, mój Jacku.
Rzuca mu się na szyję, chronić się pod opieką jego ramion.
— Ratuj mnie Jacku, broń mnie.... Ten człowiek, ten niegodziwiec, któremu wszystko oddałam, wszystko poświęciłam, moje życie, życie mego dziecka, on mnie bił, tak jest, dopiero co mnie wybił.... Dziś rano, kiedy po dwu nocach, spędzonych po za domem, powrócił, chciałam mu zrobić kilka uwag. Miałam do tego prawo, zdaje mi się..... Wtedy ten niegodziwiec wpadł w gniew straszny i podniósł rękę na mnie, na mnie, na m......
Koniec zdania zgubił się w wylewie łez i łkań okropnych. Od pierwszych słów nieszczęśliwej kobiety, Belizaryusz usunął się dyskretnie, zamykając tę scenę familijną. Jack, stojąc przed matką, patrzy na nią pełen zgrozy i litości. Jakżeż się ona zmieniła, jakżeż blada! W poranku dnia, przy wschodzie słońca, zalewającego całą izdebkę, ślady czasu wydają się głębsze na jej twarzy, a włosy białe, których nie starała się ukryć, błyszczą na jej skroni. Nie myśląc nawet o otarciu łez, mówi pośpiesznie, opowiada wszystkie swoje zarzuty przeciwko człowiekowi, którego porzuciła bez rozwagi na chybił trafił, gdyż ma ich tak dużo, że one muszą tłoczyć się w jej ustach i czynią ją zająkliwą.