w Villette? Było to dźwięczne i wesołe, prawdziwe pianie koguta, tryumfalne i jasne, coś w rodzaju starożytnego „Hymen! o Hymeneusz!” wypowiedziane ustami ignoranta. Nakoniec, pewnego pięknego poranku nadszedł dzień wielki. Na przekór temu wszystkiemu, co mogła powiedzieć pani Weber, Belizaryusz obstawał przy tem, żeby wesele obchodzić wspaniale, a na długiej jego sakiewce z czerwonej wełny obrączki stalowe zsunęły się aż do brzegów. Zato jakież było wesele, jakże świetne!
Wśród mieszczaństwa, w ogóle wybierają jeden dzień na ślub w merostwie, a drugi na ślub w kościele; ale lud, nie mając czasu do stracenia, skupia wszystkie ceremonie, pozbywa się ich za jednym zachodem i prawie zawsze wybiera sobotę na tę długą i męczącą pańszczyznę, po której odpoczywa w niedzielę. Potrzeba widzieć merostwo przedmiejskie w ten poświęcony dzień. Od rana dorożki i wozy zatrzymują się u drzwi, zakurzone korytarze zapełniają się mniej lub więcej długimi szeregami ludzi, którzy po całych godzinach wyczekują w wielkiej wspólnej sali. Wszystkie orszaki weselne mięszają się, drużbowie robią z sobą znajomości, razem idą umorzyć robaka, panny młode patrzą na siebie, mierzą się, wzajemnie analizują, podczas gdy rodzice, długiem oczekiwaniem znużeni, rozmawiają z sobą chociaż po cichu, gdyż pomimo wszystkich swoich brzydot, pomimo nagości ścian i niedorzeczności obwieszczeń, municypalność robi wrażenie na tych
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/600
Ta strona została skorygowana.