w której nie raz wyszedłszy z teatru, jadła z Argentonem kolacyę.
— Tutaj teraz jesteś?.... No, cóż mi podasz?
Śmiała się głośno, podnosiła obnażone ramiona, wstrząsała bransoletkami, przeglądając się w lustrze naprzeciw wiszącem, przesyłała końcem palców dzień dobry swemu synowi. Następnie zażądała taboretu, wody salcerskiej, lodów, jak ktoś, co zna do gruntu zapasy restauracyi. Przez czas jej rozporządzania się panowało głębokie milczenie około stołu, jak na początku uczty. Z wyjątkiem młodych Belizaryuszów, zatopionych w rozpatrywaniu bransoletek Idy, których błyszczące ich spojrzenia doświadczały niby kamień probierczy, wszyscy inni znaleźli się w temże zakłopotaniu co do mowy i ruchów, jakie z początku sprawili garsonowie. I Jack również nie był wcale usposobiony do ożywienia uroczystości. Wszystkie te ceremonie nowożeńskie nasuwały mu marzenie o miłości i przyszłości, a to, co go otaczało, nie interesowało go bynajmniej.
— No, no, ależ to wcale tu nie wesoło?... rzekła nagle Ida de Barancy, nacieszywszy się dosyć łatwym swoim tryumfem.... No mój mały Belu, trochę werwy, cóż u licha. Naprzód poczekajcie....
Wstała, wzięła swój talerz w jedną rękę, kieliszek w drugą i powiedziała:
— Chcę zamienić się na miejsce z panią Belizaryuszową..... Jestem pewna, że jej małżonek nie będzie się na to skarżył.
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/610
Ta strona została skorygowana.