Strona:PL A Daudet Jack.djvu/639

Ta strona została skorygowana.

Poczciwa Zenaida nie domyślała się nawet, że ta jej rozmowa ściskała serce Jackowi, który patrzał na matkę wzdychając.
— Biedny ojciec Roudic, ciągnęła Zenaida, myśleliśmy, że jej nie przeżyje.... A do tego nie dowie się nigdy prawdy. Inaczej.... Kiedy zawezwano Mangina do Paryża, zabraliśmy go z sobą, i mieszkamy razem na ulicy Lilas, w Charonne, na małej uliczce wśród samych ogrodów, tuż przy koszarach komory.... Wartoby ojca odwiedzić, prawda, Jacku.... Wiesz jak on zawsze lubił swojego małego chłopca.... Może doprowadzisz do tego, że otworzy usta. Do nas nigdy nie mówi.... Zajmują i interesują go tylko dzieci.... Lecz przybliżmy się. Kilka razy spoglądał na nas. Domyśla się, że mówimy o nim, a tego nie lubi.
Ida, żywo rozmawiając z Manginem, przerwała nagle rozmowę, widząc Jacka obok siebie. Cóż ona tak tajemniczego mówiła? Słowa Roudica objaśniły go o wszystkiem:
— Ach! tak, tak! Dzielny mówca, lubił placuszki z czarnego zboża.
Domyślał się, że mówiono o Argentonie. Zapytano Idy o zdrowie jej męża, uszczęśliwiona, że może o nim mówić, zapuściła się w swój ulubiony temat. O talencie poety, o jego artystycznych walkach, Wysokiem stanowisku, jakie zajmuje w literaturze, o dramatach i powieściach, jakie snują mu się po głowie, wszystko opowiedziała,