Strona:PL A Daudet Jack.djvu/654

Ta strona została skorygowana.

leży. Przyjąłem ją i wszelkimi sposobami starać się będę ją zatrzymać. Nigdy jej panu nie oddam.... Zresztą, po co?.... Co panu po niej?.... Ma siwe włosy, zmarszczki. Przez pana tyle płakała.... To już nie ta ładna kobieta, nie ta kochanka, mogąca zadowolnić pańską próżność. To jest matka, to mama, zostaw mi ją.
Patrzeli na siebie w ponurym brudnym korytarzu, w którym co chwila dolatywały wrzaski dzieci, echa innych kłótni, jakie zdarzają się ciągle w dużym wyrobniczym ulu. To były ramy stosowne do tej poniżającej i rozdzierającej sceny, której każde słowo wstyd rodziło.
— Ależ nie rozumiesz moich zamiarów, rzekł poeta, blady, pomimo swej wielkiej pewności.... Ja uważam Karolinę za bardzo godną, wasze środki utrzymania są bardzo mierne.... Przyszedłem jako stary przyjaciel.... dowiedzieć się, czy wam czego nie brakuje, czy czego odemnie nie potrzeba.
— Nie potrzebujemy niczyjej pomocy. Moja praca dostatecznie wystarcza dla nas dwojga.
— Stałeś się drogi Jacku zbyt dumnym. Nie byłeś takim dawniej.
— Prawda. To też niegdyś znosiłem pańską obecność, a dziś jesteś pan dla mnie wstrętnym i uprzedzam pana, że dłużej nie zniosę tej zniewagi.
Postawa Jacka była tak stanowcza, tak wyzywająca, wzrok tak potwierdzał słowa, że poeta nie śmiał dodać słowa i oddalił się zwolna,