mi. Na siedmiu tylko czy ośmiu poruszały się śpiące ciała, dające znaki życia oddychaniem, chrapaniem i głuchym kaszlem pod kołdrą tłumionym.
Nowicyusz miał najlepsze miejsce, trochę zasłonietę od wiatru drzwi i od hałasu stajennego. Jemu też nie było ciepło, a zimno w połączeniu z niespodziankami życia, w które wchodził, nie dawało mu zasnąć. Kołysany falami długiej bezsenności, przypominał sobie cały ubiegły dzień ze wszystkiemi jego szczegółami jak to się zwykle zdarza, kiedy myśl, przerywana wielkiemi przepaściami, nawiązuje się ciągle za pośrednictwem lśniących nici wspomnieniami napojonych.
A więc: biały krawat Moronvala, jego sylwetka podobna do wielkiej szarańczy, w której przyciśnięte do ciała łokcie wystawały z pleców jak łapy, olbrzymie wypukłe okulary doktora Hirscha, jego upstrzone plamami palto — wszystko to przesunęło się w głowie dziecka, nadewszystko zaś — och! nadewszystko, wyniosłe, lodowate ironiczne i niebieskie oczy „nieprzyjaciela”.
Ostatnie to wspomnienie tak go przeraziło, że mimowolnie pomyślał zaraz o matce, jak o swojej obronicielce... Co ona w tym czasie robiła? Godzina jedenasta biła w dali na rozmaitych zegarach. Zapewnie matka na balu w teatrze. Wkrótce powróci, otulona futrem i koronkowym kapturkiem.
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/66
Ta strona została skorygowana.