Długo myślał, że matka powróci. Z rana, wieczorem, w ciszy swojej pracy, zdawało mu się nieraz, że słyszy szelest jej sukni w korytarzu, jej lekki chód przy drzwiach. Kiedy szedł do Roudiców, zawsze patrzał na dom ulicy Lilas, myśląc, że ujrzy go otwartym i swoją Idę siedzącą w tem ustroniu, którego adres jej posłał: „Dom czeka na ciebie, mamo.... Jest on dla ciebie.... Jeżeli tylko chcesz, możesz zaraz wrócić....” Nie, nie odebrał nawet odpowiedzi. Opuściła go rzeczywiście, stanowczo, okrutniej niż kiedykolwiek.
Jack miał wielkie zmartwienie. Kiedy nasze matki wyrządzają nam złe, to rani jak błąd lub srogość Boga, jak ból wbrew naturze. Lecz Cecylia była czarodziejką. Ona znała balsamy, zioła, wszystko, co uspokaja, co ma nazwę kwiatu a rozlewa woń leczącą. Urok jej słów uspakajał, stanowczy wzrok ożywiał, a jej delikatna czułość, pełna prostoty, rozpraszała całą srogość losu. Silną także pociechą była praca, praca zapamiętała, ciężki i przykry pancerz, który zabezpiecza dobrze od utrapień. Matka w czasie swego pobytu często mimowolnie przeszkadzała mu w pracy swoją naturą płochego ptaka, swojem fruwaniem i zygzakowatą wolą, która nagle kazała jej wychodzić, to znów rozbierać się z kapelusza i szala
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/660
Ta strona została skorygowana.
IX.
Mała niechce.