rzucił z całą gwałtownością. Rzeczywiście, wtedy najmniejszy cios jest niebezpiecznym, a miał go spotkać straszny.
Nie przyjeżdżaj jutro.... Wyjeżdżamy na tydzień.
Jack odebrał tę depeszę od doktora jednej soboty wieczorem, podczas gdy pani Belizaryuszowa prasowała mu piękną bieliznę na jutro, a on się już weselił, czując w tej kończącej się sobocie rozpoczynającą się niedzielę. Niespodziewany ten wyjazd, lakonizm depeszy, nawet obojętność drukowanych liter, zastępujących znane i przyjacielskie pismo, wszystko to przejęło go szczególniejszą trwogą. Oczekiwał od Cecylii lub doktora listu, któryby mu objaśnił tę tajemnicę; lecz nic nie odebrał, i przez tydzień przechodził wszystkie męczarnie, od dreszczów obawy aż do uniesień nadziei, serce mu się ściskało lub rozszerzało bez żadnej innej przyczyny nad tę, że chmura zasłaniała mu słońce lub odkrywała je z kolei.
Ani doktór, ani Cecylia nie wyjechali, Rivals oddalił zakochanego dla tego tylko, ażeby mieć czas przygotować go do wielkiego ciosu, do postanowienia Cecylii, nagłego, nadzwyczajnego, i który spodziewał się jeszcze z rąk wnuczki wytrącić. To się stało tak raptownie. Pewnego wieczoru doktór wróciwszy zastał Cecylię z twarzą nadzwyczaj zmienioną; było coś ponurego i stanowczego w bladości jej ust i niezwykłem wzrusze-