Strona:PL A Daudet Jack.djvu/667

Ta strona została skorygowana.

— Pan oczekuje w ogrodzie, powiedziała mu służąca, otwierając drzwi.
Serce mu się ścisnęło, odgadł jakieś nieszczęście. Wzburzona twarz doktora do reszty go przeraziła. Ten, który przez czterdzieści lat niepokojów u łoża chorych przyzwyczaił się przecież do widoku cierpień ludzkich, był drżący, zmartwiony Również jak i Jack.
— Cecylii niema?...
Był to pierwszy wyraz biednego chłopca.
— Nie, mój przyjacielu, zostawiłem ją.... tam.... gdzie byliśmy. Zabawi tam jakiś czas.
— Długo?
— Tak, bardzo długo.
— A więc.... Więc ona mnie nie chce, panie Rivals?
Doktór nieodpowiadał. Jack usiadł na ławce, ażeby nie upaść. Było to wgłębi ogrodu. W około niego przyjemny i jasny czas listopadowy, biała rosa rozpościerała się na ziemi, lotny gaz odsłaniający blade słońce, przypominał mu dzień winobrania, wzgórki dominujące nad Sekwaną i pierwsze kiedyś zrobione wyznanie miłości, jak lękliwy krzyk ptaka, który poraz pierwszy zaczyna fruwać. Jakaż to rocznica!.... Po chwili milczenia, doktór położył ojcowską rękę na ramieniu Jacka:
— Nie martw się.... Ona jeszcze może zmienić postanowienie.... Ona taka młoda! To może tylko kaprys.