blaskami, jakby niewidzialna pajęczyna rozciągnięta na motylich skrzydłach. A jednak nic nadto prawdziwego. Przegląd dogorywał już, zmniejszając się z każdym numerem pod względem formatu i ukazując się w przerwach coraz dłuższych. Argenton, utopiwszy w nim połowę swego dziedzictwa, zamyślał go sprzedać. Ta to smutna sytuacya, w połączeniu z kilku „przesileniami” zręcznie dokonanemi, rzuciła znowu waryatkę w objęcia artysty. Dosyć mu było przedstawić się w obec niej w roli wielkiego człowieka zwyciężonego, wyczerpanego, opuszczonego od wszystkich, wątpiącego o niepewnej gwiaździe, którą niegdyś widział, ażeby Karolina złożyła najuroczystszą przysięgę:
— Teraz jestem twoją.... Twoją na wieki....
W gruncie rzeczy, ten Argenton był głupcem tylko i fanfaronem; ale można powiedzieć, że na tej kobiecie grał znakomicie i że z tego pospolitego instrumentu umiał wydobywać efekta cudowne. Gdybyście wiedzieli, jakiemi spojrzeniami okrywała go tego wieczoru, ile w nim widziała powabu, chorobliwości, genialności!.... Był teraz dla niej równie pięknym, jak przed laty dwunastu, kiedy jej się ukazał pod opalowemi sklepieniami gimnazyum Moronvala, a może nawet piękniejszym, gdyż miejsce było odmienne, z większym konfortem urządzone, bogatsze, a do aureoli poety przybyły liczne promienie. Zresztą, to samo skończenie, ten sam personel niezmienny. Oto
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/680
Ta strona została skorygowana.