Strona:PL A Daudet Jack.djvu/684

Ta strona została skorygowana.

dzieć. Wtedy usiadł sobie na stopniu i powiedział, że poczeka.
— Idę.... rzekła Karolina bardzo wzruszona, jakby zgadywała od kogo przychodzi ten posłaniec.
Ale Argenton żywo się temu sprzeciwił.
— Bynajmniej....
I zwracając się do Labassindre, najwytworniejszego z pomiędzy obecnych; powiedział:
— Idźno, zobacz, co to znaczy.
— No, no beuh..... odpowiedział śpiewak i wyszedł rozprostowując ramiona.
Argenton, któremu na końcu ust drżał jeszcze półwiersz przedzielony na dwoje, poszedł szybko do kominka, gotów rozpocząć przerwane czytanie. Ale drzwi otwarły się na nowo, a z nich wychyliła się głowa i ramię Labassindra, który giestem przywoływał poetę. Argenton wściekły rzucił się do przedpokoju.
— No cóż tam jest wreszcie?
— Zdaje się, iż Jack jest bardzo chory, powiedział śpiewak po cichu.
— Co znowu, nie bredź!...
— Ten poczciwota tak utrzymuje.
Argenton popatrzał na poczciwca brzydkiego, pochylonego, którego wysoka postać nie wydawała mu się nieznaną.
— To ten pan przysyła tutaj pana?
— Nie, ten pan mnie nie przysyła, brzmiała odpowiedź. On zanadto chory, ażeby mnie mógł