Strona:PL A Daudet Jack.djvu/690

Ta strona została skorygowana.

Pewny jestem, że was słyszał, dodał kramarz z miną zmartwioną.
— Wielkie nieszczęście.... To ani wasz brat, ani wasz syn, ładnie go się też pozbędziemy odprawiwszy do szpitala.
— To Towarzysz, odrzekł Belizaryusz, wypowiadając tym słowem całą dumę poświęcenia poczciwego serca.
Było to tak wzruszającem, że roznosicielka chleba cała się zaczerwieniła i spojrzała na męża oczami błyszczącemi od łez. Państwo Levindré odeszli, wzruszając ramionami, a kiedy się oddalali, pokój wydał się natychmiast mniej obnażonym i mniej zimnym.
Jack słyszał. Słyszał wszystko, co mówiono. Odkąd ten straszliwy powrót jego choroby piersiowej, połączony ze strasznym rozczarowaniem w miłości, trzymał go przykutym do łóżka, najczęściej już nie spał; tylko odwracał naumyślnie głowę od życia, które go otaczało, zagłębiał się w milczeniu, którego ani gorączka, ani halucynacya przerwać nie były w stanie. Oczy jego zwrócone wzdłuż alkowy, były otwarte przez dzień cały; a gdyby mur ten, mur ponury, pomarszczony i poszczerbiony jak twarz starej kobiety, mógł mówić, toby opowiedział, że w tych stojących słupem oczach lunatyka napisano było płomienistemi zgłoskami: „Nieszczęście zupełne..... rozpacz bez granic....” Mur tylko jeden to widział; gdyż chory nie skarżył się nigdy. Starał się na-