Strona:PL A Daudet Jack.djvu/692

Ta strona została skorygowana.

— Chciał powstać, odpowiedział kramarz zmięszany. Chce iść na plac Panny Maryi.
— Na plac Panny Maryi!... I po co?... Czy panu się zdaje, że nie mamy o tobie starania? Czegóż tu panu brakuje?
— Niczego, niczego, moi poczciwi przyjaciele.... Wy macie serce wspaniale i poświęcające się. Ale niepodobna mi tu dłużej pozostać. Proszę was, nie zatrzymujcie mnie. Tak potrzeba.... Ja tak chcę.
— Ale cóż ty poczniesz mój dobry towarzyszu, będąc tak osłabionym?
— Och! jestem trochę zdezelowany; ale kiedy potrzeba iść, to się idzie. Belizaryusz użyczy mi swego ramienia. On mnie już oprowadzał po ulicach Nantes, kiedym nawet nie był tak silnym jak dzisiaj.
W obec tak stanowczej woli nie podobna było się wahać. Jack uścisnął panią Belizaryuszową i zeszedł podtrzymywany przez kramarza, rzuciwszy wzrokiem niemym a tęsknym na to mieszkanko, w którym przebył piękne godziny i pieścił się pięknemi snami, a którego, jak przeczuwał, nie miał już nigdy zobaczyć.
W epoce tej bióro centralne mieściło się naprzeciwko kościoła Panny Maryi; był to budynek kwadratowy, szary i smutny z wierzchu, wzniesiony na kilku stopniach. Ażeby się tam dostać z wyżyn Menimontant, jakżeż droga wydała im się długa! Nieraz zatrzymywano się przy słupkach,