Strona:PL A Daudet Jack.djvu/693

Ta strona została skorygowana.

w rogu mostów, ale odpoczynek nie trwał nigdy długo, gdyż chłód był przejmujący. Pod niebem chmurnem i ciężkiem, jakie bywa w grndniu, chory wydawał się bardziej wyniszczonym, bardziej zmienionym, niż w swojej alkowie. Włosy w skutek trudu były zwilżone potem, a osłabienie wszystko mu kręciło przed oczyma: czarne domy, strumyki, twarze przechodzących, którzy się litowali nad tą parą żałobną, jaką tworzyli kramarz i jego towarzysz. W tym brutalnym Paryżu, w którym życie jest podobne do walki, Jack wydawał się jako ranny, który upadł podczas utarczki i którego towarzysz odprowadzał pod opieką ambulansu, zanim sam, wróciwszy, nie odbiorze swojej cząstki niebezpieczeństwa.
Kiedy przyszli do biura centralnego, było jeszcze bardzo rano. Mimo to wielka sala do czekania była już napełniona tłumem, który oddawna zajmował drewniane ławki wkoło olbrzymiego pieca, huczącego i syczącego. Panowała tam atmosfera duszna, ciężka, usypiająca, która toż samo przygnębienie udzielała całemu zebraniu, to jest nieszczęśliwym, przybywającym bez przejścia z ulicznego zimna do tej łaźni, urzędnikom piszącym w głębi po za oszkleniem, posługaczowi, napełniającemu piec z miną osłupiałą. Kiedy Jack wszedł pod ramię z Belizaryuszem, wszystkie spojrzenia skierowały się ku niemu z wyrazem złości i niepokoju.