Strona:PL A Daudet Jack.djvu/699

Ta strona została skorygowana.

tego największego upokorzenia bezwładnej choroby, idą za tem wezgłowiem ruszającym się. Tak to Jack słyszał obok siebie przy tragarzach nierówny krok poczciwego kramarza, który od czasu do czasu brał go za rękę, ażeby mu dowieść, że nie był opuszczony całkowicie. Wstrząsany ciągle, senny i złamany chory przybył do Charité, do sali Św. Jana Bożego, położonej na drugiem piętrze drugiego podwórza.
Była to sala smutna z sufitem podtrzymywanym przez słupy z lanego żelaza, z oknami wychodzącemi z jednej strony na ponure podwórze, a z drugiej na ogród szeroki i wilgotny. W sali tej było dwadzieścia łóżek stykających się z sobą, dwa wielkie fotele przy ogromnym piecu, stół i niezmierny bufet pokryty płytą marmurową. Takie to było miejsce.
Przy wejściu Jacka pięć czy sześć cieniów, w brunatnych opończach, z szlafmycami bawełnianemi przerwały sobie partyę milczącego domino, ażeby popatrzeć na nowoprzybyłego. Inni, którzy się grzali, usunęli się przy jego przejściu. W ogromnym tym pokoju był jeden róg jasny, małe oszklone biurko, przy którem stała Matka; a przed nim ołtarz Panny Maryi wdzięczny i świeży, z koronkami, sztucznemi kwiatami, z pochodniami napełnionemi białym woskiem i Madonną ze stiuku, której ręce w długich szerokich rękawach oddalały się od sukni jakby skrzydła. Matka wyszła naprzeciw Jacka z głosi-