kiem bardzo wysokim a monotonnym, którego całą wdzięczność zdawała się pochłaniać zasłona i fartuszek.
— O! biedne dziecko, jakąż on ma cerę chorobliwą.... Dalejże, trzeba go położyć.... Nie mamy łóżka, ale ostatnie tam wkrótce będzie próżne. Ten, co je zajmuje, ma się bardzo źle. Tymczasem położymy go na ramie.
Co ona nazwała „ramą”, było to łóżko na pasach, posługacz ustawił je obok tego, które miało być wkrótce próżnem, a z którego wydobywały się jęki głuche, westchnienia długie, tem smutniejsze, że każdy słuchał ich z obojętnością niezmierną. Człowiek ten miał umrzeć, ale Jack był sam zanadto chory, zanadto w sobie pogrążony, ażeby rozważyć całą nieprzyjemność tego żałosnego sąsiedztwa. Zaledwie słyszał, jak mu Belizaryusz powiedział do widzenia, obiecując przyjść nazajutrz, i jaki potem powstał szelest talerzy i kociołków z powodu rozdawania zupy, a następnie jakie były szepty koło jego łóżka, gdzie rozmawiano o niejakim „jedynastym bis”, o którym twierdzono, że jest bardzo chory. Jego to właśnie tak nazywano. Nie nazywał się on już, Jack, ale „jedynasty bis”, w sali Św. Jana Bożego. Z powodu braku snu, czuł się odrętwiałym; bezsilnym, w skutek wielkiego zmęczenia. W tem głos kobiecy spokojny, czysty, pobudził go do tego nagłego drgnięcia, przez który pierwszy sen ulatuje:
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/700
Ta strona została skorygowana.