Strona:PL A Daudet Jack.djvu/705

Ta strona została skorygowana.

— No cóż, jakżeż tam?.... Czy trochę lepiej? zapytuje Belizaryusz, któremu powiedziano, że towarzysz był stracony, a który pokrywa wielką chęć do płaczu miną bardzo wesołą. Pani Belizaryuszowa kładzie na stoliczku obok Jacka dwie pomarańcze, które z sobą przyniosła; a potem, opowiedziawszy mu nowiny o dziecku z dużą głową, siada wraz z mężem, który nie mówi ani słowa, w przedziale pomiędzy łóżkami. Jack także nic nie mówi. Oczy ma otwarte i w jeden punkt wlepione. O czemże on myśli?... Jedna tylko matka może to odgadnąć.
— Cóżbyś na to powiedział Jacku, pyta go nagle Belizaryuszowa, gdybym poszła po twoją matkę.
Wzrok jego zagasły ożywia się i wpatruje z uśmiechem w poczciwą kobietę. Tak, tego on właśnie pragnął. Teraz kiedy wie już, że ma umrzeć, zapomina o wszystkim, co mu matka zrobiła. Potrzebuje mieć ją przy sobie, uścisnąć ją. I pani Belizaryuszowa już wyrusza; ale kramarz ją zatrzymuje u nóg łóżka, rozpoczyna ożywianą, chociaż po cichu prowadzoną naradę. Mąż nie chce pozwolić swej żonie pójść tam. On wie, że ona jest zawzięta na „piękną damę”, że pogardza człowiekiem z wąsami i że jeżeli jej nie wpuszczą, to ona będzie krzyczała, wrzeszczała, a kto wie, może nawet narazić się na zaaresztowanie. Obawa aresztowania gra istotnie wielką rolę w życiu Belizaryusza. Roznosicielka zaś chleba zna bojaźli-