Strona:PL A Daudet Jack.djvu/706

Ta strona została skorygowana.

wość kramarza i lekkość, z jaką się daje wyprowadzić w pole.
— Nie, nie, bądź spokojna, tym razem przyprowadzę, powiedział w końcu z energiczną pozornością twarzy, którą zdołał udzielić swojej towarzyszce. Wychodzi, przybywa szybko na wybrzeże Augustyanów, ale teraz mniej jeszcze szczęśliwy niż poprzednio.
— A dokąd?.... pyta go szwajcar, zatrzymując przy schodach.
— Do pana Argentona.
— Czy to pan przychodziłeś wczoraj wieczór?
— A właśnie, odpowiada Belizaryusz w niewinności duszy.
— No, to napróżnobyś się pan trudził, niema nikogo.... Wyjechali na wieś, nie tak prędko powrócą.
Na wsi w takim czasie, wśród takiego zimna, wśród śniegu! Wydaje się to nieprawdopodobnem Belizaryuszowi. Ale napróżno nastaje, napróżno opowiada, że dziecko pani jest bardzo chore, że jest w szpitalu. Szwajcar korzysta z tej historyi, ale nie pozwala nieszczęśliwemu posłańcowi przejść nawet słomianki przed schodami. I tak Belizaryusz raz jeszcze znajduje się na ulicy w rozpaczy. Nagle przychodzi mu myśl wspaniała. Jack, nigdy nic nie opowiedział, co zaszło pomiędzy Rivalami a nim; objaśnił tylko, że małżeństwo jego zerwane. Ale już w Indret a potem w Paryżu, odkąd żyli razem, często bardzo roz-