Ta strona została uwierzytelniona.
— Jacku! dziecię moje....
Rivals odwrócił się:
— Sza! szepnął.
Nasłuchiwano. Odzywał się jakiś zaledwie dosłyszalny szept, jakieś żałosne kwilenie, a potem wielkie westchnienie.
Karolina przybliżyła się, osłabiona, strwożona. Ta twarz bezwładna, te ręce wyciągnięte, to nieruchome ciało, w którem wzrok jej obłąkany szukał choć ułudy ruchu, to był jej Jack.
Doktór nachylił się.
— Jacku, przyjacielu mój, twoja matka..... Ona przyszła.
A ona, nieszczęśliwa, z rękami wyciągniętemi, gotowa się rzucić w objęcia:
— Jacku.... To ja.... Jestem tu.
Ani znaku poruszenia.
Matka krzyknęła przerażona:
— Martwy?!
— Nie.... powiedział stary Rivals głosem okropnym.... Nie.... Oswobodzony!.......
KONIEC.