zła ją taką, jakeśmy dopiero co opisali. Doznała pewnego rodzaju zazdrości i żalu, nie dla tego, żeby wdzięk Walentyny mógł iść w porównanie z jej wspaniała pięknością, ale że w tych prześlicznych oczach jaśniała taka młodość, taka niewinność, iż zużyta namiętnością i postarzała moralnie Marta, poczuła w sercu żal za utratą wieku świętej niewinności i wewnętrznego spokoju. Umiała jednak to pierwsze wrażenie na tyle pokryć, że Walentyna niczego domyśleć się nie mogła. Uściskała ona Martę czule, lecz z pewną nieśmiałością, czując niejako, że żonie opiekuna nie wypadało okazywać tego zaufania, jakie miała dla dawnej przyjaciółki.
— Jakto? więc nie wiedziałaś, że miałam powrócić? — spytała Walentyna, która na twarzy Marty zauważyła wyraz zdziwienia.
— Nie wiedziałam.
— Opiekun mój wiedząc dobrze jak cię kocham, pragnął ci sprawić niespodziankę. — W tej chwili wszedł Varades. — Prawda, żeś pan chciał sprawić Marcie niespodziankę, nie uprzedziwszy ją o moim powrocie?
— Bezwątpienia — odrzekł Varades. — Uczyniłem to jedynie, aby jej sprawić przyjemność.
— Dziękuję więc panu za to — rzekła Marta, przybliżając się do Walentyny, aby ją uściskać.
Służący zawiadomił, że dano do stołu.
Strona:PL A Daudet Na zgubnej drodze.djvu/140
Ta strona została skorygowana.