— Czy wychodzisz dziś wieczorem? — zapytał Varades żony podczas obiadu.
— Będę na Operze.
— Szkoda, że nie mogę ci towarzyszyć.
— Nie pierwszy to raz — odparła obojętnie Marta — nie pierwszy i zapewne nie ostatni.
— Będziesz, o ile mi się zdaje, w towarzystwie pani Saubonnes?
— Tak jest, mamy z nią wspólną, lożę.
Walentyna przysłuchiwała się z uwagą rozmowie.
— Jakto?... Marto! ty bywasz na Operze? — wykrzyknęła naiwnie, a w głosie jej słychać było wpojone w nią w klasztorze oburzenie do podobnego rodzaju zabaw, — oburzenie pomięszane ze skrytem i długo tłumionem pragnieniem przekonania się na własne oczy o słuszności wpajanych w nią zasad.
— Bywam — odrzekła Marta, śmiejąc się ze zdziwienia Walentyny.
— Dziwi cię to Walentyno? — przerwał Varades spoglądając na żonę, którą radby był bardzo wprowadzić w kłopot. — Trzeba ci wiedzieć, że Marta ma stałe dni, w których bywa w teatrze opery, w teatrze włoskim, w... No, słowem bywa we wszystkich teatrach i... co się nazywa żyje w świecie.
— Sądzę, że Walentyna także w ten świat wejdzie. Co do mnie, nie postępuję inaczej
Strona:PL A Daudet Na zgubnej drodze.djvu/141
Ta strona została skorygowana.