— Sądziłam żeś chory — rzekła Marta zdejmując kapelusz.
— Nie! nie! odrzekł udając wesołość, której ani byś dostrzegł nie tylko na twarzy, ale i w sercu jego. — Nie! Byłem zajęty.
Marta spojrzała na niego w milczeniu. Od kilku dni uważała, że jest jakiś zamyślony i niespokojny. Stanęła przed zawieszonem nad kominkiem lustrem, poprawiając od niechcenia włosy. Rajmund śledził każde jej poruszenie, starając się wśród szczęścia, jakiego na widok jej doznawał, zapomnieć o pożerającej go zgryzocie.
— Ogarnął mnie — rzekł — jakiś niewypowiedziany, nieusprawiedliwiony smutek. Obecność jednak twoja zaczyna moją czarną melancholiję rozpraszać. Razem z tobą wszedł w moje progi jasny promień szczęścia; rozproszyłaś chmury zgromadzone na mojem niebie. Przy tobie zapominam o wszystkiem! Obecność twoja upaja mnie jakimś niewysłowionem szczęściem. O! jakże ja cię kocham najdroższa!...
Zbliżył się do niej. Ona odwróciwszy twarz ku niemu, oparła swe dłonie na jego ramionach. Przenikając go w milczeniu wzrokiem, chciała z ócz wyczytać, co się działo w głębi jego duszy — elektryzowała go spojrzeniem.
— Marto!... — wyszeptał.
— Kochasz mnie — odrzekła — czuję to, widzę,
Strona:PL A Daudet Na zgubnej drodze.djvu/151
Ta strona została skorygowana.