Marta położyła swe ręce na jego rozpalonem czole.
— Tyle nieszczęść naraz! — wyszeptała.
— Cóż się więcej stało?
Na to pytanie, Marta odpowiedziała tak cicho, że Rajmund prawie niedosłyszał wyrazów; zrozumiał jednak ich znaczenie: — Marta miała zostać matką.
Spojrzał na nią, jakby nie rozumiejąc jej słów. Na jego twarzy malował się niewypowiedziany smutek. Marta litując się nad nim, wyrzekła:
— Nie powinieneś tracić nadziei; znajdę środek ocalenia nas.
Aż nadto dobrze rozumiał znaczenie tych wyrazów; wśród doznanej boleści, opanowała go szalona zazdrość.
— Zabraniam ci tego! — wykrzyknął.
— A zatem musiemy uciekać — rzekła chłodno. — Ja jestem innego zdania; ty jednak, jako mój pan — rozkazuj, a będę ci posłuszną. Cała okropność ucieczki, smutne życie dwóch istot nieroździelnie z sobą związanych i wspólnie cierpiących, zmuszonych się ukrywać, wytykanych palcami, pogardzanych przez wszystkich; dni upływające w nędzy w jednem z mniejszych miasteczek Anglii lub Belgii; hańba Marty, własna zguba: oto obraz, jaki w ciągu kilku sekund przedstawił się wyobraźni Rajmunda.
Strona:PL A Daudet Na zgubnej drodze.djvu/157
Ta strona została skorygowana.