stał jeszcze na środku pokoju z oczyma utkwionemi w ziemię, z czarnemi myślami, jakie zapełniały mu głowę; Marta stojąc obok niego, utkwiła także przed siebie wzrok nieruchomy, w głębokiem pozostając zamyśleniu. Wreszcie Rajmund pierwszy podniósł czoło, spojrzał na nią i rzekł:
— Prawda, że to okropne?
— Mów ciszej — odrzekła — mogą nas słyszeć, może nas szpiegują.
— Co czynić? — zapytał zbliżając się do niej.
— Walentyna czuwała — rzekła Marta — poświęciła się dla nas.
— Poświęcenie to było zbyteczne. Niebezpieczeństwo nie było tak wielkie jak jej się wydało — zawołał Rajmund tak głośno, że Marta znowu zalecić musiała mu bardziej cichą rozmowę.
Marta poruszyła głową.
— Niebezpieczeństwo było bardzo wielkie — rzekła. — W chwili gdy wszedł mąż, byłeś u moich nóg, prawie że w mych objęciach. Widział wszystko. Gdyby nie Walentyna, gniew jego byłby nas na zawsze rozłączył lub zmusił do ucieczki.
— Lecz co począć? — spytał jeszcze Rajmund. — Naokoło siebie widzę same sidła i zdrady. Cóż począć?
— Jakto? Nie zgadujesz?
— Nie — odpowiedział.
Strona:PL A Daudet Na zgubnej drodze.djvu/181
Ta strona została skorygowana.