Marta nazajutrz, skoro się tylko obudziła, kazała prosić do siebie Walentyny na kilka słów rozmowy. Powzięła w ciągu nocy projekt, o jakim zaraz więcej powiemy — projekt, który postanowiła nieodwołalnie urzeczywistnić i zmusić Rajmunda, aby był posłusznym jej woli. Walentyna pospieszyła na wezwanie. Biedne dziecko miało twarz bladą i oczy od płaczu czerwone. Tyle bolesnych scen, tyle smutnych myśli napełniało jej głowę i sen odbierało, że w rysach twarzy zuać było ogromne zmęczenie.
— Nie spałaś moja droga? — zapytała Marta.
— Upadam ze znużenia! — odrzekła Walentyna.
— I ty dla mnie tyle cierpisz i tak szlachetnie się naraziłaś? Chcesz mnie ochronić od niebezpieczeństwa, znaczenie którego przeceniłaś!
— Nie wiem, czy przeceniłam wielkość niebezpieczeństwa — wiem tylko, że byłabym w owej chwili oddała życie moje, aby cię od niego uchronić.