W czasie tego przywitania, głęboko wzruszony Rajmund, nie mógł oderwać oczów od Marty, którą znalazł w całym majestacie jeszcze większej niż dawniej piękności, gdyż do tej piękności domieszał się jakiś wyraz melancholii, przyczynę którego łatwo mu było odgadnąć. Ubrała się starannie na to spotkanie i wszystko w niej przypominało mu przeszłość, której pomimo usiłowań zapomnieć nie był wstanie. W chwili, gdy oddany myślom o owej przeszłości, wpatrywał się w nią, ona na pozór wesoła, uśmiechnięta od niechcenia podeszła ku niemu. Pocałowali się. Nastąpiła chwila ogólnej rozmowy, gdzie wszyscy mówili jednocześnie, jak to zwykle bywa pośród ludzi, którzy się spotykają po długiem niewidzeniu. Nagle Walentyna wyszła w celu wydania rozkazu. Marta i Rajmund pozostali sami. On nieruchomy, zakłopotany, spuścił wzrok i nic nie mówił.
— Nie pytasz pan o nasze dziecko? — rzekła.
— Wiedziałem że jest zdrowe — odpowiedział.
Zbliżyła się do niego, a zmuszając niejako aby podniósł głowę, głosem słodkim lecz pewnym mówiła dalej:
— Nie masz się więc mnie o nic zapytać? Byłam tak nieszczęśliwą! Boisz się? Jesteśmy przecież sami.
Oczy jej zwilżyły się łzami miłości. Rajmund cofnął się z przerażeniem.
Strona:PL A Daudet Na zgubnej drodze.djvu/201
Ta strona została skorygowana.