Nie będziemy się długo rozszerzali nad niektórem i okolicznościami, wywołanemi przyjazdem Rajmunda do Paryża. Niektóre obrazy, chociażby zgodne z prawdą, mogłyby się niepodobać zbyt wymagającemu czytelnikowi; dla tego też przytoczemy tu tylko te z nich, które są nam do związku opowiadania niezbędnie potrzebne. Nie mamy więc potrzeby bliżej zastanawiać się co popchnęło Rajmunda w objęcia Marty. Dość będzie skoro powiemy, że nazajutrz po przybyciu do Paryża, nieszczęśliwy małżonek Walentyny, okuł się na nowo w hańbiące kajdany, które, będąc mu lekkie w czasie gdy był wolnym, raniły teraz jego serce. Zmuszony udać się na wyznaczone mu przez Martę spotkanie, ujrzał ją w cudownem otoczeniu, poprzednio już przez nas opisanem, na tajemniczej ścieżce wśród leśnego gąszczu, gdzie wszystko z taką siłą mówiło mu o przeszłości. Wspaniałe drzewa, pogardzając pełzającą u ich stóp moralną nędzą, co słyszały niegdyś dobrowolne ich przysięgi, usłyszały je