Upłynęło półtora roku od pobrania się Walentyny z Rajmundem, a od roku Marta odzyskała na nowo z rąk przyjaciółki to, co własnością swą nazwała; przyjaciółka zaś daleka od podejrzewania zdrady, ufna i szczęśliwa, używała spokoju niedoświadczonemu sercu właściwego.
Ile istota zepsuta potrzebuje czasu do uwierzenia w dobre, tyle potrzebuje go niewinna, aby w złe uwierzyć; chyba, że jakaś nagła kotastrofa rozedrze tajemniczą zasłonę i odsłoni nagą przed ich okiem prawdę.
Po tem cośmy powiedzieli o Walentynie, o jej bezgranicznem zaufaniu do Marty a miłości dla Rajmunda, łatwo wytłomaczyć sobie nieświadomość, w jakiej pozostawała. Nie mówiąc już nawet o przedsiębranych przez winowajców środkach ostrożności, jakżeż mogła ich podejrzywać? Czyż między nią i Martą nie było pozoru przyjaźni, która łączy dwie siostry przywykłe kochać się i szanować? Czyż Marta nie była matką, czyż to święte imie nie było w stanie ochronić ją od