Jakeśmy już powiedzieli, Walentyna, przepędziwszy noc w bolesnym niepokoju, nad ranem udała się do Varades’a. Varades spoczywał jeszcze; lecz skoro dano mu znać że przyszła, podniósł się, aby ją, przyjąć. I on noc spędził w gorączce a zmienione rysy twarzy zdradzały głęboką boleść. Czoło miał rozpalone, a w skroniach gwałtownie biły mu tętna, które napróżno starał się uspokoić. Oczy miał krwią nabiegłe; chwilami skarżył się, że nie rozróżnia najbliższych przedmiotów.
Walentyna zastała go siedzącego w fotelu, pochylonego, z sinemi niemal policzkami. Zajęta wszakże jedną wyłącznie myślą, niezauważyła tych zatrważających oznak.
— Widziałeś pan mego męża? — spytała wchodząc — czy wiesz gdzie się znajduje? Przez litość mów pan prędko.
Potrząsnął głową i jak gdyby mu trudno było poruszyć językiem, lub znaleźć odpowiednia wyrażenie, zwolna odpowiedział: