Strona:PL A Daudet Na zgubnej drodze.djvu/270

Ta strona została przepisana.

— Więc odemnie chcesz powziąść o nim wiadomość? Ja wiem tyle, co i ty.
Walentyna zanosząc się od płaczu, upadla na krzesło.
— Nie wiem nic — mówił dalej Varades — chyba tylko to, że wczoraj przyszli tu oboje w chwili, gdy byłem u ciebie i zabrali brylanty. Chciała mi i dziecko zabrać. Są już zapewne w drodze i śmieją się z naszego niedołęztwa.
Walentyna wciąż płakała — Varades ciągnął dalej:
— Otóż to są kobiety! Umieją tylko łzy wyewać. Gdybyś mnie była wczoraj usłuchała, gdybym cię był nakłonił do wspólnego działania i zemsty, bylibyśmy mogli przy pomocy policyi wyśledzić ich i złemu zapobiedz. Przekonani o wiarołomstwo i kradzież, byliby zniesławieni zhańbieni na zawsze!
— Nie powinniśmy zniesławiać ani pańskiego ani mego nazwiska, jak również nazwiska dzieci — rzekła z prostotą Walentyna.
Varades pochylił głowę. Miotany jakimś nowym niepokojem, pociągnął za wiszący sznurek od dzwonka.
— Gdzie mój syn? — zapytał wchodzącego lokaja. — Niech mi go przyniosą, chcę go widzieć.
Przybyła mamka niosąc na ręku uśmiechnięte i wyciągające doń małe rączyny dziecko. Varades odpychając je zawołał: