— Kocham cię i — przebaczam!
Nad ranem, gdy blednące na lazurowem tle nieba Prowancyi gwiazdy chroniły się przed pierwszemi promieniami wschodzącego słońca, Walentyna zgasła cicho — bez cierpień. Śpiew słowika wywołał na jej usta ostatni uśmiech. Aby się lepiej wsłuchać w poranną jego melodyję zatrzymała w sobie oddech — i skonała....
Nie będziemy opisywali rozpaczy Rajmunda. Wyrzuty własnego sumienia były największą dlań karą. W trzy dni przewiózł do Paryża ciało Walentyny i pochował w grobie rodziny Vilmort.
Pewnego wieczora siedział przygnębiony jeszcze świeżem cierpieniem, spoglądając z głębokim żalem w przeszłość, z rozpaczą w przyszłość, zajęty rozmyślaniem, jaki cel dać swemu życiu, gdy nagle ujrzał przed sobą Martę. Podniósł się i rzekł:
— Wyjdź ztąd! nie tu twe miejsce.
— Rajmundzie!... przez litość! nie odpędzaj mnie nie wysłuchawszy pierwej.
— Wtedy podniesionym głosem zawołał:
— Wychodź pani natychmiast!
— Nie! nie! musisz mnie wysłuchać. Kocham cię — i znam twe serce!
I wyciągnęła doń błagalnie ręce. Rajmund zerwał się, poskoczył do rozwieszonego na ścianie zbioru broni a schwyciwszy rewolwer, rzekł podchodząc do Marty:
Strona:PL A Daudet Na zgubnej drodze.djvu/290
Ta strona została skorygowana.