mogła jednak ukryć łez, jakie zabłysły w gasnącym już z wiekiem jej oku.
— Pani płaczesz — rzekła ze zdziwieniem Marta...
— Nie bierz mi tego za złe, kochanko — odrzekła pani Vilmort. — Postanowienie twoje cieszy mnie, lecz zarazem boleść sprawia. Był czas, gdy sadziłam, że zgodzisz się podzielać moją samotność. Jakąż przyjemną towarzyszkę miałabym z ciebie! Wreszcie, skoro mam już wszystko powiedzieć, powzięłam co do ciebie pewien projekt. Mam dobrego i uczciwego syna, mogłabyś więc zczasem zostać moją córką. Bez wątpienia, nie byłby to los świetny, ale miałabyś nazawsze zapewnione życie skromne i spokojne...
Słowa te do tego stopnia były serdeczne i przejmujące, że Marta w milczeniu schyliła głowę. O Rajmundzie Vilmort słyszała od ojca. Nie znając go, wiedziała że jest jej godnym. Mogłaby więc znaleźć w tym związku szczęście, lecz szczęście ciche i nieznane... Z przyspieszonym oddechem rzuciła ukradkiem wzrok wokoło siebie i objęła całe wnętrze pokoju, z pierwotną urządzone prostotą. Pojęła czemby było życie w tym domu. Nie, nie tego pragnęła.
W czasie jej chwilowego zakłopotania, pani Vilmort kończyła temi słowy:
— Nie mówmy o tem więcej. Omyliłam się. Obyś tylko mogła być szczęśliwą.
Strona:PL A Daudet Na zgubnej drodze.djvu/50
Ta strona została skorygowana.