Zima upłynęła bez żadnej zmiany tajemnych pragnień, do jakich dożyły dwie te osobistości. Varades, coraz bardziej zakochany, błogosławił okoliczności, które mu pozwalały w każdej chwili oglądać przedmiot swych marzeń. Tylko dla naglących interesów opuszczał pałac. Najczęściej nawet wychodził z domu o tej porze, gdy młode dziewczyny udawały się na przechadzkę. Wieczorem zabierał miejsce przy stole, przy którym wspólnie pracowały. Trzymając gazetę w ręku, czytał; wtedy jednak, kiedy zdawał się najwięcej zajęty treścią owych ćwiartek papieru, nie przestawał wpatrywać się w Martę. Zatrzymywał swój wzrok na tem cudownem obliczu, na którem jednak nie malowało się żadne głębsze uczucie; z upodobaniem upajał się widokiem tego prześlicznego ciała, zlekka nad ręczną pochylonego robótką. Od czasu do czasu mieszał słów parę do rozmowy, z dobrodusznością ojcowską, jaka przystawała tak do jego wieku; czynił to