Marta szybkiemi krokami chodziła po swym pokoju. Nagle straszna myśl przyszła jej do głowy. Varades mógł niedość kochać ją, aby zaślubić, ale dosyć pożądać, aby się postarać ją uwieść. Zatrzymała się. Rumieniec gniewu i wstydu wystąpił na jej lica.
— Ach! jeśliby tak było — wykrzyknęła — biada mu!
W tej chwili weszła swawolna, wesoła i gotowa do ucieczki Walentyna.
— Marto najdroższa — rzekła — zapomniałaś, że to dzisiaj niedziela! Chceszże przyjść do kościoła na koniec nabożeństwa?
— Nie, nie, idę w tej chwili — odpowiedziała Marta, starając się ukryć przed dzieckiem wzruszenie.
Udały się pieszo. Kościół ś. Stefana du Mont, do którego spieszyły, odległy jest tylko o kilka minut drogi od ulicy ś. Jakóba. Wszystkie głowy zwracały się na widok młodych dziewcząt, za którem i postępowała służąca. Niebo było czy-