jeszcze czułość. Wieczorem, o zwykłej godzinie, gdy Walentyna usypiała, Marta odeszła do swego pokoju. Czytała do północy. O północy przygasiła lampę, aby mniemano, że się już położyła. Lecz zamiast się położyć, usiadła i czekała. To długie czuwanie miało decydować o przyszłości.
Około godziny pierwszej usłyszała cichy szmer w saloniku. Podeszła więc się do drzwi — ktoś zbliżał się w kierunku jej pokoju; wreszcie ten ktoś drżącym od wzruszenia głosem, nazwał ją po imieniu: był to głos Varades’a. Nie odpowiedziała nań. Zastukano zlekka do drzwi — to samo milczenie z jej strony. Wtedy, tak jak ubiegłej nocy, zaczęło się szlochanie. Nie wachała się dłużej — drzwi otworzyła szybko.
Ubrany w szlafrok, z aksamitną na głowie czapeczką, niezmiernie śmieszny w tym kostyjumie Varades, siedział na dywanie i płakał. Nieszczęśliwy ten człowiek, którego namiętność wśród ciszy nocnej wzrastała, od kilku już dni opuszczał swój pokój z szalonym zamiarem pochwycenia śpiącej Marty. Lecz chociaż podły, z braku odwagi, zatrzymywał się u progu tego dziewiczego przybytku, pod wpływem niewidzialnej jakiejś siły. Klękał jak obłąkany, opowiadając swe nieszczęście milczącym ścianom, które go od ukochanego oddzielały przedmiotu. Nie śmiąc podnieść głowy, wzywał Marty i chciał być sły-
Strona:PL A Daudet Na zgubnej drodze.djvu/75
Ta strona została skorygowana.