Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/104

Ta strona została przepisana.

— Ależ niech mi pan wierzy — mówił Passajou — u nas teraz zupełnie inne stosunki! Jesteśmy bogaci i płacimy gotówką. Wystaw pan sobie — im nie wypłacili. Ot, popatrz się pan tylko, co to za kosztowne i wspaniałe ubranie!
Stary woźny miał w istocie zupełnie nową liberją na sobie, a z pod surduta o posrebrzanych guzikach, sterczał majestatycznie nieźle podpasły brzuszek.
Nic to wszakże nie pomogło — pan Joyeuse bohatersko zwyciężał pokusę. A nawet wówczas, gdy staruszek wytrzeszczył niebieskie swe oczy i z niezmierną powagą szepnął do ucha wielkiéj wagi słowa: „Nabob należy do spółki“ — miał pan Joyeuse na tyle odwagi, iż stanowczo wyrzekł:
— Nie — za nic w świecie! Wolę raczjé z głodu umrzeć, aniżeli urzędować w tak źle renomowanym banku, którego księgi może kiedyś jako rzeczoznawca przed sądem będę przeglądał.
I błąkał się daléj po mieście, lecz zniechęcony nie starał się już o żadną posadę; że zaś trzeba było koniecznie przebyć dzień po za domem, stawał po ulicach przed oknami wystawnemi, lub wsparty na poręczy mostu przyglądał się godzinami wyładowywaniu statków. Tym sposobem przeszedł z człowieka pracowitego w szeregi owych gapiących się włóczęgów, którzy w zbiegowiskach najpierwsze zajmują miejsca, chronią się podczas deszczu w bramy kamienic, w porze drżystéj grzeją się przy dymiących kołtach, w których pod golem niebem przygotowuje się asfalt na trotuary, a znużeni duchowo i cieleśnie spoczywają na ławach bulewarowych.
Czyż jest zresztą skuteczniejszy środek przedłużenia sobie życia nad bezczynność!
Szybko mijające dawniéj godziny biurowe rozciągały się teraz przy próżnym żołądku wśród ziewania i nie-