Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/106

Ta strona została przepisana.

jakby stuk skaczących ludzi. Sąsiedztwo i zażyłość z fotografem uniewinniały poniekąd taką więzienną korespondencją, lecz jakie znaczenie miały owe dwa uderzenia i jak na nie odpowiedzieć. Pan Joyeuse odstuknął na chybił trafił również dwa razy, poczém pukanie ustało. Gdy Andrzej Maranne powrócił, wyjaśniła się rzecz cała. Młode panie, które sąsiada wieczorem dopiero u siebie widywały, dowiadywały się w ten sposób po kilka razy dziennie o powodzeniu fotografa, mianowicie czy ma dość liczne obstalunki. Sygnał więc powyższy znaczył:
— Czy panu dziś interesa dobrze idą?
Pan Joyeuse zaś, powodując się instynktem, odpowiedział nie znając znaczenia sygnału:
— Jako tako! Pomimo że młody człowiek przy tych wyjaśnieniach mocno się zarumienił, uwierzył mu pan Joyeuse najzupełniéj, obawiał się tylko, aby wśród tak częstéj korespondencji jego tajemnica na wierzch nie wyszła; odmówił sobie przeto przyjemności bywania u fotografa.
Wysilenia wszakże, aby zachować tajemnicę, były zbyteczne, bo już zbliżał się czas w którym biedny chcąc nie chcąc musiał wyjawić smutne swe położenie: zbliżał się koniec miesiąca a z nim koniec roku.
Paryż przybrał świąteczną szatę ostatnich dni grudniowych i oczekiwał z upragnieniem uroczystego dnia Nowego Roku. Już od kilku tygodni zalany jest niemal powodzią zabawek i podarunkowych drobiazgów. Całemi masami sprzedają pozłacane bębenki, koniki i inne drobnostki. W handlowych ulicach, mianowicie w wielkich starożytnych gmachach placu Marais, z pysznie urządzonemi sklepami bije łuna światła na wszystkich pięciu piętrach, bo tam to wyrabiają się dzień i noc owe misterne drobiazgi, któremi Paryż tak rozległy wiedzie handel, nadawszy im piętno swojego odrębnego gustu. Wszędzie