Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/109

Ta strona została przepisana.

uśmiechając się do siebie, a promienie światła łamały się w pięknych ich oczach, okalały alabastrowe ich czoła ocienione włosem to czarnym to jasnym blond, jakby się siliły ochronić je od zimnego wiatru ciemnéj ulicy, od upiorów i złych ludzi i od ponureé grozy, która tam wśród zimowéj nocy na samotnéj ulicy odludnéj części Paryża panuje.
Jak ptaszki na wierzchołku wysokiego drzewa gnieździ się rodzina Joyeuse w ciepłym czystym pokoiku samotnéj kamienicy.
Szyją, czytają i tedy owędy gawędzą.
Żadnego hałasu, żadnego stuku, dobroczynna cisza zalega pokój — tylko płomień lampy chwilami jaśniéj zabłyśnie i palnie, to ogień na kominie zatrzeszczy i od czasu do czasu rozlegnie się jakiś wykrzyknik ojczulka, który usunął lękliwą swą twarz w najciemniejszy kąt pokoju, aby tam ukryć szalone skoki dziwacznéj swéj fantazji i bez przeszkody puścić jéj wodze.
W téj chwili właśnie wystawiał sobie, że Opatrzność wydobywa go z fatalnéj matni, w którą popadł, pomimo że czuje, iż jeżeli nie dziś to najwyżéj jutro będzie musiał przed babunią wszystko wyznać.
Hemerlingue wzruszony wyrzutami sumienia, przeseła mu podarek, tak jak każdemu ze swych urzędników, którzy pracowali w sprawie pożyczki dla Tunisu. Podarek ten wręcza wysoki lokaj z temi słowy:
— Pan baron kazał to panu wręczyć!
I nasz fantasta powtórzył głośno te słowa, a od stolika rozległ się dźwięczny wesoły śmiech, wzbudzony takiém głośném marzeniem. Nieszczęśliwy spadł znowu ze szczytu swych rojeń na samo dno rzeczywistości i dopiero teraz serdecznie żałował, że tak długo wahał się ze zwierzeniem i umacniał tym sposobem zwodniczy spokój w kółku swé
j rodziny.