Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/11

Ta strona została przepisana.

pracującéj nędzy, taje pod gorącym oddechem tych wielu, którzy bezsenną lub hulaszczą przepędzili noc, wciska się w usta łaknących, w drzwi co dopiero otworzonych sklepów, w ciemne podwórza, wspina się słupem po schodach, po poręczach i ścianach aż się dostanie do nieopalonych mieszkań na poddaszach. W skutek tego tak mało z niéj na dworze pozostaje. W szerokoulicznéj części arystokratycznéj Paryża jednakże, gdzie mieszkali pacjenci dra Jenkinsa, na bulwarach drzewami obsadzonych, na bezludnych placach, spoczywała mgła nienaruszona jeszcze warstwa na warstwie, jakby fala wełny kędziorów, w któréj się człowiek odosobnionym, ukrytym, a nawet wygodnie i w przepychu ułożonym zdaje, bo leniwo wschodzące słońce rozlało już na dalekim horyzoncie łagodny odblask purpurowy, a wysoko się pnąca mgła błyszczała w tém oświetleniu, jak na szkarłacie rozpięty muślin. Można było to całe wziąć za ogromną oponę, za którą bogactwo lekkiego, spóźnionego używało snu, za gęstą zasłonę, która żadnego innego nie przepuściła szelestu, oprócz głośnego zamknięcia bramy domu, szczęku blaszanych naczyń mleczarzy, dzwonienia szybko przebiegającej gromady oślic, a za niemi krótkooddechowego sapania poganiacza, albo jak teraz, głuchego turkotu powozu, w którym doktor codzienne swoje wizyty odbywał.
Pierwsza wizyta należała się pałacowi Mora, na placu d’Orsay, tuż obok hiszpańskiéj ambasady, któréj długie tarasy graniczyły z ogrodem pałacowym, mającym oprócz głównego wchodu przy ulicy de Lille, także furtę boczną do wody wiodącą. Między dwoma wysokimi murami, obrosłemi bluszczem, złączonemi pyszném łukowém sklepieniem ze szczytów niebotycznych drzew utworzoném, pędził powóz jak strzała. Dwa silne uderzenia w dzwon, oznajmujące już zdaleka przybycie gościa, zbudziły Jenkinsa z zadumy, w którą go czytanie gazety pogrążać się