Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/114

Ta strona została przepisana.



Rozdział szósty.
Felicja Ruys.

— A syn pański, panie Jenkins, gdzie się podział? Dla czego nie mieszka w domu pańskim? Był to dzielny chłopiec.
Felicja wypowiedziała to owym ostrym, wzgardliwym tonem, którego w rozmowie z Irlandczykiem zawsze niemal używała. Pracowała przytém nad popiersiem Naboba, to wycierając palce o zwilżoną gąbkę, to m anewrując zręcznie swemi narzędziami.
Każdéj niedzieli przyjmowała mnóstwo gości, dla których powitania jednakże nigdy nie powstawała od pracy, ani też nie przerywała rozpoczętej rozmowy. Byli to po większéj części artyści, mecenasi, bankierzy, a wśród nich kręciło się kilku młodych salonowców, którzy tu więcéj dla podziwiania rzeźbiarki niż jéj dzieł przybyli, ażeby wieczorem módz powiedzieć w kasynie:
— Dzisiaj byłem także u Felicji Ruys.
Między nimi przechadzał się Paweł de Géry i badał, pełen adoracji, tajemnicę pięknego sfinksa. Gdy patrzał na nią, jak w czerwonéj, fałdzistéj sukni kaszmirowéj, bogato koronkami obsadzonéj, przebierała drobnemi rączkami w glinie, gdy podziwiał delikatną, białą cerę jéj twarzy, odbijającą żywo od białego fartucha pod samą spiętego szyją, gdy oko jego spoczęło na pięknem czole alabastrowém, na którem błyszczały niejako promienie geniusza, wówczas nasuwało mu się mimowoli na myśl to, co o niéj kiedyś