Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/115

Ta strona została przepisana.

na balu u Jenkinsa słyszał; w chwili takiéj silił się daremnie stłumić w sobie rodzący się niepokój, napróżno szukał uniewinnień i perswazji, napróżno przyrzekał sobie, że tu więcéj nie przyjdzie. W najbliższą niedzielę zjawiał się i bywał tak regularnie jak owa mała dama z siwym, upudrowanym włosem, która podobna do wypłowiałego pastelu a nieruchoma jak fakir siadywała zwykle w najwięcéj ocienionym zakątku pracowni.
A Jenkins?... Jenkins, ów na wskroś miłością bliźniego przejęty lekarz, przechadzał się między gośćmi, a znany i lubiany przez wszystkich, uśmiechał się, witał i rozmawiał z każdym. I on również nie zaniedbał przybyć każdéj niedzieli i dawał tém samem nie mały dowód swéj cierpliwości, gdyż właśnie ku niemu skierowane były po największéj części celne strzały ostrego dowcipu artystki i kobiety. Zdawało się wszakże, że tego nie zauważa, gdyż z niezachwianym duszy spokojem i tolerancją znosił wszystko, nie zaprzestając bywać u córki swego starego przyjaciela, którego przecież tak kochał i do ostatniéj chwlii życia z takiém poświęceniem pielęgnował.
Tą razą musiało go jednakże pytanie Felicji o syna nader niemile dotknąć, odpowiedział bowiem zmarszczywszy czoło:
— Nie wiem co się z nim stało. Za nudno mu w naszym domu, zupełnie się przeto od nas odwrócił. Wogóle — jak mi się zdaje — nie może on się obejść bez swojego cygańskiego towarzystwa.
Na te słowa Felicja tak nagle się zerwała, iż obecni z przestrachem na nią spojrzeli.
— To już przechodzi granice żartu — zawołała drżącemi z gniewu usty i z iskrzącemi oczyma. Rozmówmy się raz rozsądnie i otwarcie, panie Jenkins. Co pan właściwie nazywasz owém cygańskiém towarzystwem? Wzgardliwy ten epitet, nawiasowo powiedziawszy, mieści w sobie