Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/131

Ta strona została przepisana.

Jenkins próbował zużytkować jedną z takich krytycznych chwil w domu swój pupilki i zaofiarował w sposób dyskretny i delikatny pomoc swą materjalną; propozycją tę odrzuciła jednakże Felicja z oburzeniem i niewymowną wzgardą.
— To niesłusznie z twój strony — mówiła Konstancja — że z biednym doktorem tak niegodziwie się obchodzisz, bo właściwie propozycja jego nie mieściła w sobie żadnéj obrazy; wszakże przyjacielowi twego ojca...
— On przyjacielem czyim? ten nikczemnik?!
I Felicja, powstrzymując się w swym gniewie, parodjowała Jenkinsa w sposób ironiczny. Zamachem opisującym półkole położyła dłoń na sercu, nadęła policzki i naśladując gest i ton doktora, wyrzekła piszczącym głosem, pełnym obłudnego namaszczenia:
„Bądźmy ludźmi — bądźmy dobrymi!... Jedyną cnotą jest bez oglądania się na wdzięczność dobrze czynić“.
Kopja była tak znakomitą, tak łudząco naśladowaną, iż Konstancja mimo woli popłakała się od śmiechu.
— Jednakże ty zanadto niegrzecznie z nim postępujesz. W końcu rozgniewa się i nie będzie do nas przychodził.
Felicja odpowiedziała grymasem wzgardy i niedowierzania.
I nie myliła się: przychodził jak najregularniej, pełen łagodności i słodyczy, a powstrzymywaną i zwalczaną, namiętność można było tylko wówczas spostrzedz, gdy serce jego wściekła szarpała zazdrość, do któréj bardzo był skłonnym.
Dla Konstancji był zawsze nader uprzejmym, niemal nadskakującym, to też mimo wszelkich protestów lubiła go stara, bo wszakże jego maniery pochodziły z czasów, w których ona młodość swą spełniła, w których mężczyzna zbliżając się do kobiety, całował ją w rękę i prawił prze sądne komplimenta.