Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/132

Ta strona została przepisana.

Pewnego poranku, gdy Jenkins w czasie zwyczajnych swoich wizyt zajechał do rzeźbiarki, zastał Konstancją, przechadzającą się po przedpokoju.
— Widzisz, doktorze, jestem tu jak żołnierz na posterunku.
— Jakto — pani?
— Tak; Felicja chce bez przeszkody pracować, a ponieważ w téj mierze na służbę spuścić się nie można, więc ja strzegę...
A ponieważ Irlandczyk skierował swe kroki ku wchodowi do atelier, zawołała:
— Nie, nie! pozostań pan tu! Poleciła mi gorąco, abym żywéj duszy nie wpuszczała.
— Ależ ja... ja przecież będę mógł...
— Nie, na Boga, nie! Ani pan! Przecież pan nie zechcesz, abym dla niego słuchała wymówek i łajań.
Jenkins zamierzał właśnie oddalić się, gdy z poza opon atelier rozległ się srebrny, głośny śmiech Felicji.
— Więc ona nie jest samą? zapytał zdziwiony.
— Nie; Nabob jest u niéj — ona modeluje właśnie jego biust.
— I to się dzieje tak tajemniczo? Dziwna rzecz — rzekł sam do siebie, chodząc gniewny po pokoju.
Oczy zabłysły mu złowrogo, chwilę jednakże zdołał nad sobą zapanować. Nie długo to wszakże trwało, g niew przeparł wszelkie zapory.
— Takie sam na sam z mężczyzną jest nad wszelkie pojęcia nie przyzwoitém dla panny. Zarzucał, następnie Konstancji, iż jako tak poważna i życzliwa przyjaciółka dozwolić mogła na tego rodzaju schadzki, które za sobą pociągać muszą obmowę i rozmaitego rodzaju podejrzenia.
Eks-tancerka patrzała na niego z wzrastającém zadziwieniem.
— Felicja nie jest przecie taką, jak inne dziewczęta;