Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/134

Ta strona została przepisana.

Poczém nastała cisza, zaszeleściałala suknia i artysta zbliżywszy się do swego modelu, odwinął mu kołnierzyk; lekka, miękka, urocza rączka dotknęła szyi Naboba, spalonéj na węgiel od słońca.
Jenkins widział jak ta maska etiopska, której muszkuły drżały z rozkoszy na dotknięcie cudnéj ręki kobiety, niby dzikiego zwierza usypianego łechtaniem, ożywiła się nagle, rozpromieniła szczęściem; jak młoda dziewczyna wpatrywała się w rysy téj twarzy, badając jéj kontury i zmianę wyrazu, jak nareszcie ów potwór pochwycił tę śliczną dłoń i przycisnął do swych grubych, opuchłych warg. Tak Jenkins widział to wszystko doskonale...
Huk i trzask otwieranych drzwi nagle dwie te osoby wrócił do poprzedniéj pozycji; doktór oślepiony wściekłością, nagle spostrzegł przed sobą smukłą postać Felicji, która z lekko zmarszczoną brewką, z rumieńcem oburzenia na twarzy, zawołała:
— Co to jest? Jakiem prawem?
Nabob tymczasem poprawił kołnierzyk i przybrał postawę istotnego monumentu.
Jenkins po części zawstydzony i zmięszany, swoją zuchwałością, wyszeptał kilka słów usprawiedliwienia. Miało to niby znaczyć, że sprowadziła go tutaj nadzwyczaj ważna sprawa, że interes niecierpiący zwłoki zmusił go do wtargnięcia do pracowni.
— Chodzi tu o Naboba, mówił, sprawa doniosła, dotyczę ona bowiem krzyża...
— Ach tak, tak, prawda, odpowiedział Nabob.
Powstał. Sprawa istotnie ważna. Pan de Perriere, sekretarz komendantury, otrzymał rozkaz cesarzowéj, zwiedzenia przytułku w Bethleem. Jenkins zatem przyszedł tutaj do Naboba, aby go zaprowadził do Tuillerów, do sekretarza. Ta wizyta w Bethleem, to krzyż dla niego.