Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/135

Ta strona została przepisana.

— Prędzéj, jedźmy kochany doktorze; będę towarzyszył panu.
Ambicja spowodowała go do zapomnienia o wszystkiém, o niespodzianém najściu pracowni, o pozycji wielce kłopotliwéj, w jakiej go znaleziono; poprawił krawat, gotów do wyjścia.
Podczas, kiedy dwaj ci ludzie rozmawiali ze sobą półgłosem, Felicja stała wyprostowana, z rozdętemi nozdrzami, i pogardliwie wykrzywionemi ustami, a jéj wzrok zdawał się mówić:
— Bardzo dobrze, poczekam!
Jansoulet zaczął przepraszać, że zmuszonym jest przerwać posiedzenie, ale sprawa nadzwyczaj nagła...
Uśmiechnęła się z politowaniem.
— Nic nie szkodzi. Doszliśmy już do tego, że mogę ukończyć sama bez osobistego pańskiego udziału.
— O tak, odezwał się doktór, praca do połowy prawie wykończona.
Dodał przytem:
— Śliczny, cudowny obrazek...
I pewny, że tym komplementem zdoła przebłagać zagniewaną, wzruszając lekko ramionami, gotował się do wyjścia, ale Felicja zatrzymała go ruchem gwałtownym:
— Pozostań pan! Chcę pomówić z panem...
Doktór dostrzegłszy jéj promieniste spojrzenie, przekonał się, że opierać się niepodobna.
— Pozwolisz, drogi przyjacielu, rzekł słodko do Naboba. Pani pragnie pomówić... Mój powóz stoi przed domem. Zejdź, wkrótce cię dogonię.
Nabob oddalił się krokiem ociężałym, drzwi zamknęły się i oboje stanęli teraz oko w oko.
— Chyba, że pan jesteś pijanym, albo szalonym, żeś się dopuścił tak zuchwałego czynu. Jakiém prawem wszedłeś do pracowni, gdy nie przyjmuję nikogo? Jaka przy-