Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/136

Ta strona została przepisana.

czyna tego napadu, tego gwałtu? Pytam się kto ci dał do tego prawo?
— Miłość niczém nie pokonana, rozpaczliwa!
— Milcz pan; zabraniam panu mówić o tém, czego słuchać nie mogę... Pozostawiłam pana tutaj z litości, z przyzwyczajenia, a wreszcie i dla tego, że mój ojciec lubił pana... Ale nie waż się nigdy mówić o swéj... miłości...
Wyraz „miłość“ wyszeptała cicho, jakby ją to hańbiło.
— Albo mię nigdy więcéj nie ujrzysz; ukryję się choćby pod ziemią, byle raz pozbyć się nienawistnéj mi pańskiéj osoby.
Jenkins, jak dziecię schwycone na gorącym uczynku, opuścił głowę i rzekł:
— To prawda... Popełniłem błąd nie do darowania... Była to chwila słabości, zapomnienia się... Ale dla czegóż sprawia to pani przyjemność, gdy rozdzierasz mi serce...
— Nie sądzę...
— Widziałem wszystko i powtarzam to co widziałem; pani kokieterja zakrwawiła mi serce.
Na twarzy Felicji pojawił się nieznaczny rumieniec:
— Kokieterja? Względem kogo? zapytała.
— Względem tego... szepnął doktor wskazując biust Naboba.
Uśmiechnęła się z przymusem.
— Względem Naboba? Jakiż to nierozsądek!
— Nie kłam pani. Czy mniemasz, że jestem ślepym, że nie umiem dociec, do czego prowadzą tego rodzaju zbyt ożywione posiedzenia? Pozostajesz z nim sam na sam bardzo długo... Nagle wchodzę... Widzę...
Zniżył tak głos, że zdawało się jakby mu brakło tchu w piersiach.
— Za czém uganiasz się, ty dziwne, okrutne stworzenie? Odepchnęłaś od siebie wszystko, co było najpiękniej-