Niespodzianie rozeszła się pogłoska, że pani przybywa i że należy przygotować apartamenta tak dla niej, jak i dla dzieci i służby żeńskiej.
Nabob wynajął drugie piętro w tym samym domu na placu Vendome, zkąd lokatorzy wyprowadzili się zapłaceni naprzód przez bogacza.
Powiększono stajnie, liczba osób należących do usługi także została zdwojona; nareszcie jednego dnia udały się powozy i karety do stacji Lyon, celem przyjęcia przybywającej pani. Przyjeżdżała z ogromnym zastępem murzynek, gazelli i dzieci murzyńskich; opalana nieustannie lokomotywa od kilku dni oczekiwała na nią w Marsylii.
Wylądowała w stanie trudnym do opisania, wycieńczona na siłach, zgnębiona, umierająca prawie skutkiem trudów dalekiej podróży — podróży, jaką odbywała pierwszy raz w życiu, ponieważ sprowadzając swe dzieci z Tunisu, nie rozstawała się z niemi ani na chwilę.
Z powozu, dwóch olbrzymich murzynów, zaniosło ją do przeznaczonych apartamentów w wielkim fotelu, który odtąd pozostał raz na zawsze w przysionku, pod portykiem, na wypadek nowej konieczności przeniesienia pani gdzieindziej.