Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/149

Ta strona została przepisana.

więć i siedm lat, z twarzami blademi i nabrzmieniem zawczesnem matki, a z czarnemi oczami, o spojrzeniu dobrodusznem ojca.
Byli oni tak ograniczeni, tak ciemni, nieświadomi, bez nauki, jak młodzi panicze z wieków średnich; w Tunisie wychowaniem chłopców kierował Bompain; tu jednak w Paryżu, Nabob chcąc im dać wychowanie paryskie, pomieścił w arystokratycznych pensjonatach z prawdziwym szykiem, w których zamiast kształcić ich na ludzi, zamiast wskazywać im czego się wymaga od człowieka myślącego, wytwarzano z nich śmieszne monstra, nie mające w sobie ani nic dziecinnego, ani nic młodzieńczego. Wątłe te latorośle wzrastały bez powietrza i słońca, pogardzając wszelkiemi rozrywkami odpowiedniemi ich wiekowi, jednem słowem urabiały się na jakieś śmieszne dziwolągi.
Pozostawieni w tych zakładach nie widywali zgoła rodziców; czasami tylko kreolki przywoziły im łakocie i ciasta.
Nabob dla nich literalnie wyprzątał cukiernie Paryża i kazał zawozić do pensyonatów wyroby cukrowe z tym szykiem, z tą ostentacją prawdziwie murzyńską, jaka cechowała zawsze jego czyny i wystąpienia.
Zakupywał też gromadami zabawki, jakie mu pokazywano po sklepach, a jakich już wcale Paryż nie używał.
Co było najbardziej przyjemne dla młodych Jansoulet, to kieski, napełnione zawsze złotem; z tego też powodu byli oni gotowi do wydatków na uroczystości i przyjęcia dla profesorów, na wizyty, które urządzano parę razy do roku, aby tym sposobem wyrabiać z elewów szlachetnych i z myślą podniosłą członków społeczeństwa.
Mali Jansoulet’y, kiedy ich wysyłano do rodziców, pozostawali pod opieką człowieka w czerwonym fezie,